czwartek

Noc walentynkowa

Nie miałam kiedy tego napisać, a to było pisane w... nawet nie pamiętam
Walentynki zakończyły się dla mnie dziwnie i mogę dowieść, że na podwórku wcale nie jest zimno. Wczoraj coś mnie znużyło i zasnęłam, kiedy już byłam trochę przytomna słyszałam ciągłe szczekanie, ale i znowu przysnęłam. Obudził mnie głośny krzyk mamy. Zeszłam na dół brat kupił czipsy no i mama zawołała mnie, żebym sobie trochę wzięła. Przez cały ten czas jakiś pies szczekał mi na podwórku. Jakoś wlazł i ciągle ujadał. O godzinie 23 miałam już dość. Wyszłam na dwór, wzięłam miotłę która była oparta o ścianę na ganku. Wzięłam ją żeby łatwiej było mi wygonić psa. Pies mnie zobaczył uciekł do bramki chciałam go wypuścić, ale mi uciekł. Zostawiłam bramkę otwartą, zagoniłam go od drugiej strony i on już spokojnie mógł uciekać. Poszam do domu, choć nie byłam pewna, że go nie było. Wyszłam ponownie, albo to co zrobiłam się sprawdziło. Pies uciekł, stał pod sklepem.
Mam nadzieje, że nie uważacie, że jestem zła dla zwierząt. Bo go nie uderzyłam, ani nic więc kłopotów myślę, że nie ma, ale nie wiem jak wy byście się zachowali, bo na mojej ulicy wciąż podjeżdżają samochody i wypuszczają biedne piesi. Wiecie przecież, że ja już żadnego przygarnąć nie mogę. Innego odwrotu nie było. Myślę, że są tego 2 plusy.

  1. Mnie nie bolała głowa 
  2. Ten pies na Aresa cały czas szczekał, a Ares dostawał wścieklizn, a kiedy tamten pies odszedł Ares się uspokoił. Kostek też był zły.
  3. Pies u nas i tak by nie był, może był czyjś, a może znajdzie dom prędzej niż by siedział u nas całą noc i szczekał 
Ale przyznam, że noce naprawdę są ciepłe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz